Mateusz Pierzchała   sklejacz słów


Życie, śmierć i piłka nożna

Tekst opublikowany w czerwcu 2006, w przeddzień Mundialu.

Stało się… Cztery lata oczekiwania i piłkarscy kibice znów osiągnęli stan z pogranicza obłędu. Mundial to temat, który przez miesiąc zdominuje i usunie w cień nawet naszych wybitnych i pełnych niepowtarzalnego kolorytu polityków.

Nie ma programu telewizyjnego, audycji radiowej czy gazety, w której nie można znaleźć mniej lub bardziej licznych odniesień do mistrzostw świata. Wszędzie pełno piłkarskich gadżetów. Reklamy, promocje, konkursy, wywiady, reportaże, szaliki, koszulki, flagi, nawet papierowe ręczniki kuchenne dostępne są w limitowanej edycji mundialowej. Za tym wszystkim, ma się rozumieć, stoją ogromne pieniądze (zdaniem wielu – właśnie o nie przede wszystkim w tej zabawie chodzi).

Tak ważna piłkarska impreza to także złoty czas dla Fachowców i Ekspertów. Dobry medialny Fachowiec potrafi znakomicie objaśnić, dlaczego mecz zakończył się takim a nie innym wynikiem – oczywiście, po fakcie, ponieważ przed pierwszym gwizdkiem przewidywał zwykle wynik zupełnie inny. Kimś więcej jest Wybitny Ekspert, którego rozpoznajemy po tym, że schodzi na znacznie głębszy poziom analizy, tłumacząc każde pojedyncze zagranie. Posiłkuje się przy tym najnowszymi zdobyczami techniki, rysując nam rozbudowane schematy taktyczne wprost na ekranie telewizora. O, widzą państwo, gdyby ten zawodnik pobiegł tu, a nie tam, i kopnął piłkę w tę stronę, a nie w tamtą, to akcja skończyłaby się tak, a nie inaczej. Pasjonujące.

Sami zawodnicy też czarują nie tylko efektownymi zagraniami, ale i barwnym słowem. Tu przed szczególnym wyzwaniem stają piłkarze polscy, bo wiadomo, że trudniej jest wytłumaczyć porażkę, niż wyrazić radość ze zwycięstwa. Moim ulubionym sloganem, często słyszanym z ust rodzimych futbolowych wirtuozów, jest stwierdzenie: piłka po prostu nie chciała wpaść do bramki.  Uparła się, bestia, i nie chciała wpaść. Cóż za okrutna złośliwość losu.

Futbol to wielka siła, która w takich okresach, jak mistrzostwa świata, potrafi zdominować prawie całe życie publiczne, a także życie wielu rodzin. Media oferują nawet szczegółowe poradniki – dla panów: jak obejrzeć wszystkie 64 mecze i nie uronić ani jednej akcji, dla pań natomiast: jak przeżyć „te straszne cztery tygodnie” i nie zwariować. Jak powiedział inżynier Mamoń: aż się chce wyjść z kina. Więc wychodzę.

Zastanawiający jest fenomen popularności piłki nożnej. Pewna inteligentna i przenikliwa osoba zadała mi ostatnio takie pytanie: cóż pociągającego i fascynującego może być w czymś tak prostym (by nie powiedzieć: prostackim), jak bieganie dwudziestu facetów po zielonej trawie w pogoni za skórzaną kulą w celu wbicia jej (nogą lub głową) do siatki rozpiętej między trzema drągami? Biegają, biegają, kopią ową kulę oraz siebie po nogach, okładają się łokciami po twarzach. O co w tym chodzi?

Pytanie pozostało bez odpowiedzi, bo istotnie – w racjonalny sposób nie można wytłumaczyć faktu, że futbol tak porywa i emocjonuje miliony (miliardy?) ludzi na całym świecie. Trudno pojąć, jak to możliwe, że akurat ta dyscyplina sportu staje się dla wielu kibiców czymś więcej niż religią, rzeczą ważniejszą od wielu fundamentalnych wartości, czymś, na co warto wydać wszystkie pieniądze i poświęcić całe życie. Tak jednak właśnie jest. Dlatego nie wolno zagorzałego kibica, po porażce jego zespołu, przekonywać: nic się nie stało, to tylko sport, zabawa. Nie należy się też dziwić, że mecze wywołują takie poruszenie w mediach: histerię w przypadku porażki, euforię w razie zwycięstwa. Pięknie powiedział o tym wiele lat temu Bill Shankly, niegdyś menedżer klubu FC Liverpool: Niektórzy twierdzą, że piłka nożna to sprawa życia lub śmierci. Zapewniam was, że jest to coś znacznie poważniejszego. Macte!