Mateusz Pierzchała   sklejacz słów


Zmień perspektywę

Świat pełen jest wilków, które uskarżają się na rogi owiec.

Alberto Moravia

Ileż razy się zastanawiałem, o co chodzi rozmaitym poszukiwaczom przygód, o których tak często piszą gazety i Internet. Tym wszystkim zdobywcom biegunów, eksploratorom amazońskiej dżungli, wysokohimalajskim wspinaczom, oceanicznym samotnikom. Po co ponosić takie koszty i tracić tyle czasu, gdy wcale nie gorsze przygody można przeżyć tutaj, na piastowskiej ziemi. Wystarczy wybrać się w podróż po polskich drogach.

Kiedyś lubiłem jeździć samochodem, ale teraz już nie lubię. Głównie dlatego, że czasem „aż oczy bolą patrzeć” na to, co wyczyniają za kierownicą moi rodacy. Droga jest moja jeszcze bardziej, niż moje bagno! Droga to najmojsze ze wszystkich bagien!

Czerwone światło? To tylko “późne żółte”, spoko, się zmieszczę. Kierunkowskaz? Po co? Przecież JA wiem, dokąd jadę. Podwójna ciągła linia? To tylko taki fajny ornament na środku jezdni – całkiem ładnie wygląda. Zakaz wyprzedzania? Eeee tam, mnie się spieszy, mój czas jest bardzo cenny. Wyprzedzanie na trzeciego, na zakazie? Przecież mówię, że się spieszę! Z drogi, chamie – pobocze masz szerokie! Jadę na motocyklu jak szaleniec, z ogromną prędkością, łamiąc wszystkie zakazy? „Nie po to kupiłem motocykl, żeby przestrzegać przepisów” (autentyczna wypowiedź motocyklisty).

Ja! Moja droga! Ja się spieszę! Ja muszę jechać! Moja droga! Z drogi!

Nie lepiej jest z rowerzystami. Wielu z nich cierpi na swoistą schizofrenię, nie mogąc się zdecydować, czy wolą być pieszym, czy kierowcą. W praktyce – są tym, czym w danej chwili być wygodniej. Jedzie taki rowerzysta drogą, nagle widzi przed sobą czerwone światło i stojące samochody. Więc myk! i nagle przeistacza się w pieszego, zgrabnie wskakując na chodnik i płosząc piechurów. Następnie – jako pieszy pełną gębą, aczkolwiek nie schodząc z roweru – chyżo przemyka przejściem dla pieszych. Tam następuje cudowne przedzierzgnięcie się naszego bohatera ponownie w rowerzystę, który pośpiesznie oddala się drogą poprzeczną. Pod prąd. Ale czy to ważne? Przecież nie jestem samochodem. Tylko rowerzystą. Albo pieszym.

O pieszych też można by sporo powiedzieć. Mój Tata mawiał: „piesi myślą, że na przejściu mniej boli”. Ale właśnie ich najbardziej mi żal, bo na drodze mają znikome szanse. Szczególnie na polskiej drodze, gdzie mamy do czynienia z nieustanną walką o przetrwanie. Nie ma litości, a uprzejmość jest cechą cieniasów! Życie jest jak biocenoza: jeden zżera drugiego i popija trzecim. Słabym precz!

Ja! Ja! Ja! Moja droga! Ja! Moja droga! JA!

Teraz pora na wstydliwe wyznanie. Nie, nie ignoruję czerwonego światła, nie wyprzedzam na zakazie, ani nie rozjeżdżam bezbronnych jeży. Natomiast zawsze lubiłem jeździć raczej szybko. Bez przesady, nie byłem piratem drogowym, ale do ograniczeń prędkości miałem stosunek – powiedzmy – pełen chłodnego dystansu.

Aż do tego dnia, w którym doznałem iluminacji.

Zmierzając do dużego, stołecznego i królewskiego miasta przejeżdżałem przez małą, zgoła niestołeczną, ale malowniczą wioskę. Jechałem i się przyglądałem. Idzie kobieta z koszem. Facet prowadzi rower. Dziecko z tornistrem przechodzi przez drogę. Starszy pan stoi przy płocie i rozmawia z kolegą. Ktoś zamiata dróżkę prowadzącą do drzwi domu. Pies rasy mieszanej leniwie gryzie listonosza w łydkę.

Wtedy zrozumiałem.

Ta wiocha to jest ich dom. To nie oni są przeszkodami na mojej drodze. To ja, przejeżdżając samochodem, jestem intruzem w ich domu. Jak ja bym się czuł, jakby ktoś pod moim domem pędził jak wariat i jeszcze patrzył na mnie jak na wroga? Jak czuje się matka z wózkiem, która z sercem w gardle usiłuje przejść przez drogę, po której Jaśnie Chamstwo pędzi na złamanie karku, spiesząc się w Sprawach Najwyższej Wagi – i niech plebs nie waży się Jaśnie Chamstwu przeszkadzać?

Ta wieś należy do nich. Ja jestem tam tylko gościem, krótkotrwałym i przelotnym. Oni są tam u siebie. To, że będę ich szanował i pozwolę im spokojnie przejść przez ulicę – to nie jest moja łaska, tylko bezwzględny obowiązek. Ja powinienem być wdzięczny, że mogę tamtędy przejechać, a nie oni – że łaskawie pozwolę im pozostać przy życiu.

Tego pamiętnego dnia przestałem łamać ograniczenia prędkości.

By zmienić zły nawyk, czasem wystarczy tylko zmienić perspektywę, z której patrzymy.