Mateusz Pierzchała   sklejacz słów


Sto procent cena

Ktoś śledzący uważnie w ostatnich tygodniach polskie media może odnieść wrażenie, że żadna inwestycja w tym kraju nie może zakończyć się terminowo i z zachowaniem odpowiedniej jakości. Każdego niemal dnia docierają do nas informacje o kolejnych “problemach technicznych” i kolejnych spóźnieniach. Trudno się temu dziwić, gdy wiemy, jakie kryteria brane są pod uwagę przy rozstrzyganiu przetargów.

Kryterium najczęściej jest jedno: cena. Kto zaoferuje niższą – wygrywa. Problem ten doskonale znają dostawcy produktów i usług, którzy próbowali startować w takich przetargach. O ile sobie przypominam, zasady takie wprowadzono, by zapobiegały korupcji, marnowaniu pieniędzy i tak dalej. Cóż… Piekło jest wybrukowane dobrymi intencjami – uczy przysłowie.

Efekt jest w stanie przewidzieć nawet dziecko. Korupcji zwalczyć się nie udało, pieniądze nadal są marnowane. Doskonale wiadomo, że za jakość trzeba płacić. Stare polskie powiedzenie mówi, że „chytry dwa razy traci”, a co tanie – to drogie. Bo dziadowską drogę, most, czy stadion zaraz trzeba remontować. Przede wszystkim jednak wybór najtańszej oferty wcale nie gwarantuje, że inwestycja będzie tania. W ofercie można napisać różne rzeczy – papier wszystko przyjmie. Każdą umowę można renegocjować, podpisać aneks. O stadionie budowanym w Warszawie przeczytałem ostatnio:

– Wykonawca w przetargu cynicznie zaoferował cenę dumpingową, o ponad 300 mln zł niższą od kosztorysu inwestorskiego. Był zaskoczony, że wygrał, przez miesiąc w ogóle nie prowadził prac. Ciągle za to przekonuje, że należy mu się więcej pieniędzy – mówi Janusz Kubicki, zastępca prezesa Narodowego Centrum Sportu.

W przetargu wygrywa oferta o 300 mln niższa od kosztorysu i … nic? Po prostu wygrywa i zaczynamy budować? A teraz, kiedy upływa termin zakończenia inwestycji, wszyscy są zdziwieni. Jedni się dziwią, że powstało jakieś dziadostwo, drudzy – że nie dostaną więcej pieniędzy, niż cena, którą sami zaoferowali.

W przypadku inwestycji w technologię również najczęściej okaże się, że co tanie, to drogie. Tańsze urządzenia czy oprogramowanie przyniosą nam oszczędności w momencie zakupu, ale później może spotkać nas duża przykrość. Koszt eksploatacji może okazać się znacznie wyższy, niż w przypadku produktów droższych. Wykonawca mógł zaproponować zaniżoną cenę, by potem odbić sobie to na kosztach serwisu. Zaproponowane rozwiązania mogą być ograniczone funkcjonalnie lub pod względem możliwości przyszłej rozbudowy.

O sensowności inwestycji decyduje wiele kryteriów. Cena jest tylko jednym z nich. Żaden rozsądny inwestor nie może sobie pozwolić na to, aby podejmować decyzję na podstawie jednego kryterium, w dodatku wcale nie najważniejszego. Przetargi, o których wyniku decyduje tylko cena, rozsądne z reguły nie są. Konsekwencje ponosi inwestor – czyli w przypadku zamówień publicznych: my wszyscy. Stać nas?

Usłyszałem ostatnio, że podobno posłowie myślą o zmianie nieszczęsnej ustawy o zamówieniach publicznych. Znając ich talenta trochę się martwię, cóż z tego może wyniknąć. Miejmy jednak nadzieję, że będą to zmiany na lepsze.