Mateusz Pierzchała   sklejacz słów


Dokąd zmierzasz, człowieku rozumny?

Jakie jest jedyne w języku polskim słowo, które zawiera aż pięć samogłosek „y”, a ponadto zaczyna się na „y” i kończy również na „y”? Chodzi rzecz jasna o przymiotnik „yntylygyntny”. Ta stara zagadka przypomina mi się zawsze, gdy czytam o jakiejś nowej formie inteligencji występującej na Ziemi. Bo niedługo wszystko będzie „inteligentne”, nawet płot albo łopata.

Dziś mamy już inteligentne telefony, telewizory, lodówki, a nawet całe domy. Niedługo równie inteligentne będą samochody. W kolejce po inteligencję stoją miasta. IQ świata nieożywionego rośnie, ale mnie nieustannie trapi obawa, że wszystko mądrzeje – a ludzie głupieją.

Niedawno przeczytałem, że coraz więcej seriali TV jest konstruowanych w taki sposób, by do ich oglądania niepotrzebne było jakiekolwiek myślenie. Ot, ciąg scen bez głębszego sensu i logiki. Można tę papkę widzowi zadawać, jak krowom paszę. Strata nawet całego odcinka nie powoduje komplikacji, czasem trudno ją wręcz zauważyć.

Wszechobecny kult ułatwiania i uprzyjemniania życia jest dla nas zabójczy. Jeszcze nasi rodzice i dziadkowie doskonale wiedzieli, że trudności hartują i wzmacniają. A dostatek i wygoda – rozleniwiają i osłabiają. „Per aspera ad astra” – sięganie do gwiazd wymagało wysiłku. Dziś chcemy, by zawsze było lekko, łatwo i przyjemnie.

Problem zaczyna się już od szkoły. System edukacyjny jest tak skonstruowany, że bardziej zniechęca do nauki, niż do niej zachęca. A najlepiej rozwija kompetencje uczniów w zakresie ściągotwórstwa i zaliczactwa. Poziom spada z roku na rok. Gdy zobaczyłem zadania z tegorocznej matury z matematyki, nie mogłem uwierzyć, że to są zadania maturalne.

Kiedyś zdobycie wiedzy i umiejętności wymagało wiele pracy. Trzeba było godzin żmudnej nauki z książek, które często nie były wcale łatwo dostępne. Dziś młodzież mówi: „po co mam się uczyć, skoro wszystko znajdę w guglu w sekundę?”. No i faktycznie, znajdują wszystko w sekundę, ale nie potrafią zweryfikować prawdziwości i sensowności zdobytych informacji. Zresztą na ogół nie szukają niczego przydatnego, tylko przesiadują na fejsbuku lub kwejku.

Tymczasem wszyscy brniemy dalej. Nosimy Internet w kieszeni i obstawiamy się coraz nowszymi i liczniejszymi elektronicznymi zabawkami. Dzięki nim mamy Wszystko, Zawsze, Natychmiast. Jesteśmy zalewani lawiną informacji, w większości bzdurnej. Jesteśmy osaczani przez sygnały, alarmy, przypomnienia, powiadomienia, które sterują naszym życiem. Nie musimy niczego pamiętać, bo mamy kalendarze, listy „to-do” i GTD. Systemy te są bardzo pojemne, dlatego bierzemy na siebie mnóstwo zadań, nie zawsze zastanawiając się, czy im podołamy. Mając coraz więcej zadań tym bardziej nie potrafimy ich opanować, więc szukamy jeszcze skuteczniejszych systemów – i koło się zamyka.

Technika – jak to technika – czasem zawodzi. Przepraszam, że zapomniałem zadzwonić, ale przypomnienie mi nie wyskoczyło. Wybacz, że tego nie załatwiłem, ale email gdzieś zaginął po drodze. Gdy awaria odetnie nas od Internetu, czujemy się, jakby ktoś zabrał nam połowę mózgu, w tym całą pamięć. Oddajemy kontrolę nad całym życiem w wirtualne ręce technologii. „Moje dane, kalendarze, pliki – wszystko jest w chmurze, a tu już dwa dni nie mam Internetu! Jak żyć?” – lamentuje młody nowoczesny. No właśnie, jak?

Nie postuluję oczywiście rezygnacji ze wszystkich możliwości, jakie daje nowoczesna technologia, ani powrotu do epoki analogowej. Po pierwsze – jest to niemożliwe, a po drugie – nowoczesność to przecież nie samo zło. Pod warunkiem wszakże – i tu musi paść myśl arcybanalna – że korzystamy z niej w mądry sposób. Że wykorzystujemy ją tam, gdzie przynosi korzyści, ale potrafimy odrzucić tam, gdzie nas ogłupia lub rozleniwia. Bo jeżeli wszystko jest proste, wygodne i milusie, zwyczajnie gnuśniejemy i przestaje nam się chcieć.

Chodzi właśnie o to, żeby potrafić znaleźć w sobie tę odrobinę zapału, by podjąć wysiłek i zrobić coś samodzielnie. By się postarać – a nie tylko zdawać się na rozmaite „wspomagacze” i „ułatwiacze”. Zamiast schodami ruchomymi – idź tymi zwykłymi. Zamiast do prostego obliczenia od razu wyciągać kalkulator – spróbuj policzyć sam. Zamiast przesiadywać na fejsbuku, znajdź sobie jakieś kreatywne hobby.

Wyjdź na spacer albo pobiegaj. Przeczytaj książkę. Porozmyślaj. Pomóż dziecku w zadaniu domowym (ale bez szukania rozwiązania w Internecie). Albo zbuduj z nim coś z klocków. Rozwiąż logiczną łamigłówkę. Ugotuj coś według własnego pomysłu. Zrób szalik na drutach. Pomajsterkuj. Napisz list, długopisem, na kartce. Pograj na gitarze. Albo pianinie. I odłącz się od Sieci chociaż na część dnia.

Tekst opublikowany w grudniu 2012 roku.