Mateusz Pierzchała   sklejacz słów


Darmowe obiady

Tekst opublikowany w marcu 2012 roku.

Nie ma czegoś takiego, jak obiad za darmo. Wiadomo o tym przynajmniej od kilkudziesięciu lat, kiedy hasło to spopularyzowali Robert Heinlein i Milton Friedmann. Tymczasem ludzie wciąż masowo wierzą w darmową służbę zdrowia, darmową edukację i darmowe drogi. I żyją w przekonaniu, że „Państwo” powinno wiele rzeczy zapewniać i finansować. Państwo, czyli kto?

Za darmo nie ma nic – wszystko kosztuje. Nie ma bardziej elementarnej prawdy niż ta, że aby komuś coś dać „za darmo”, drugiemu trzeba zabrać. Im więcej chcemy rozdawać, tym większe „koszty operacyjne” – zatem musimy zabierać jeszcze więcej i więcej. W efekcie płacimy dziś podatki bardzo wysokie, które do tego wciąż rosną.

Podatków nie można podnosić w nieskończoność. Konieczne jest również skuteczniejsze ściąganie już istniejących. Dlatego na przykład do opodatkowania podatkiem dochodowym przestaje być potrzebny dochód. Niedawno przeczytałem, że „udział w imprezie integracyjnej to przychód pracownika, bez względu na to, czy pracownik brał w niej udział, czy nie. A jeśli przychód – to trzeba odprowadzić podatek”.

Wysilmy na chwilę intelekt i spróbujmy zrozumieć. Udział w imprezie jest przychodem pracownika, nawet jeżeli ten nie brał w niej udziału. Taka jest interpretacja izb skarbowych. Co prawda sądy administracyjne są innego zdania, ale administracja skarbowa działa zgodnie z Prawem Leonii Pawlak („sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”). Spieszmy się wypełniać obowiązki wobec państwa, tak szybko ich przybywa!

Politycy, ma się rozumieć, nieustannie obiecują, że będą obniżać i upraszczać, a życie pokazuje, co z tych obietnic wynika. Ano na przykład uproszczenie takie, jak zapowiedziana w ubiegłym roku w mediach „REWOLUCJA w podatkach”. Nie łżę, takie były tytuły! Klikam i co czytam?

„Podatek zapłacisz w hipermarkecie”. Czy to jakiś żart? Otóż nie. „To duże ułatwienie dla tych podatników, którzy co roku w czasie akcji rozliczania PIT musieli biegać na pocztę, by nadać pieniądze do urzędu skarbowego. Teraz można będzie to zrobić przy okazji zakupów w hipermarkecie.”

Jak wspaniale, jak cudownie! Aż z wrażenia lecą spodnie! Oto rewolucja na miarę naszych czasów! Obywatelu, swój podatek zapłać wygodniej, stojąc w jednej kolejce, zamiast w dwóch. (Przy okazji utrudnij zakupy tym, którzy stoją w kolejce za tobą i czekają, aż kasjer obsłuży twoją wpłatę do Urzędu Skarbowego).

Życie polskiego podatnika to ciągłe pasmo podobnych rewolucji. Dokładnie pod takim samym tytułem („Rewolucja w podatkach”) poinformowano, że minister finansów łaskawie wyraził zgodę na przedstawianie faktur za dostęp do Internetu w formie elektronicznej. Co ciekawe, „do ministra finansów trafił argument, że ekofaktury ocalą od zagłady wiele hektarów lasów”.

Przecież wiadomo, że panu ministrowi nie przyszłoby do głowy zrobić coś, by po prostu ulżyć podatnikom. No, ale ulżyć lasom, to już co innego. Dalej podano mrożące krew w żyłach wyliczenia, z których wynikało, że na wszystkie wystawiane w Polsce faktury zużywanych jest 170 hektarów lasu, 160 milionów kWh energii i 8,9 miliardów litrów wody.

Skoro takie są koszty samych tylko faktur, to aż strach pomyśleć, ile zasobów zużywa cała biurokracja. Pomyślmy: ile hektarów lasów ginie co roku, niszczone stalowym buciorem biurokratycznego molocha? Ile biednych zwierzątek traci swój dom? Ile ton atmosferycznego CO2 nie zostanie w porę przetworzonych w życiodajny tlen? O ile szybciej Ziemia zginie? Gdzie jest jakiś Grinpis???

Pieniędzy od podatników trzeba wyciągać coraz więcej, bo potrzeby wciąż rosną. Oczekujemy już nie tylko darmowej służby zdrowia czy szkoły. Państwo powinno budować stadiony, dotować kulturę, dopłacać do kolei i autobusów. Przeczytałem kiedyś, że Wrocław jak tlenu potrzebuje metra (takiego pociągu, tylko pod ziemią). Wszyscy decydenci i eksperci twierdzą, że metro we Wrocławiu jest absolutnie niezbędne.

Problem jest taki, że niespecjalnie są na to pieniądze. To ciekawe. Wydawać by się mogło, że skoro coś jest aż tak bardzo niezbędne, to powinno się opłacać to wybudować. Ale to tylko staroświecki kapitalistyczny przesąd. Dla światłych obywateli oczywistym jest, że budowę metra powinno sfinansować Państwo, a potem jeszcze do tego dopłacać. A że Państwo ubogie, to może finansować tylko jedno metro, i ani pół metra więcej.

Dlatego Wrocław ubolewa, że nie może liczyć na fundusze państwowe, jak Warszawa. Oj, Wrocławiu, Wrocławiu! Nie bądź taki zazdrosny! Bo owszem – Warszawa pieniądze na metro dostaje, ale ktoś musi dostawać, aby łupiony mógł być ktoś. Takie jest święte prawo równowagi w przyrodzie, o którą tak dba minister finansów.

Nie ma nic za darmo. Wszystko, do czego Państwo dopłaca, pochodzi wyłącznie z naszych kieszeni. A najczęściej jest tak, że najwięcej do takiego przysłowiowego metra (albo stadionów) dopłacają ci, którzy w ogóle nigdy tym metrem nie jeżdżą (albo na mecze nie chodzą). Kraków sobie nawet dwa stadiony wybudował. Widać bogaty z domu jest. Złupić! I dać na metro we Wrocławiu.