Mateusz Pierzchała   sklejacz słów


Alternatywa

Tekst opublikowany w czerwcu 2008 – w przeddzień meczu z Niemcami na Euro 2008.

Jestem pod presją. Dla wszystkich jest oczywiste, że napiszę o Tym. Gdy piszę te słowa, zostało jeszcze pięć dni. Pięć dni i To się zacznie! I to jak – pojedynkiem z Odwiecznym Wrogiem, Przeciwnikiem-Z-Którym-Jeszcze-Nie-Wygraliśmy. To jasne jak reflektor ksenonowy, że muszę o tym napisać. Jak mógłbym o tym nie napisać? Mógłbym. Każe mi tak zrobić moja przekorna natura. Pomyślałem jednak, że coś napiszę.  Żeby – jak to ujęli klasycy kabaretu – wilk był syty i jeszcze całkiem sporo owcy.

Dokładnie dwa lata temu, w tym samym miejscu, zacząłem swoją pisaninę słowami: „Nie ma programu telewizyjnego, audycji radiowej czy gazety, w której nie można znaleźć mniej lub bardziej licznych odniesień do mistrzostw świata. Wszędzie pełno piłkarskich gadżetów. Reklamy, promocje, konkursy, wywiady, reportaże, szaliki, koszulki, flagi, nawet papierowe ręczniki kuchenne dostępne są w limitowanej edycji mundialowej„.

Co, do kroćset? Déjà vu? Wystarczy zamienić w powyższym fragmencie dwa słowa („świata” na „Europy” oraz „mundialowej” na „Euro’2008″) i wszystko się zgadza. Na usta ciśnie się genialna kwestia Johna Hurta z filmu „Spaceballs”: „Oh no! Not again!„. Nie, nie ma ucieczki.

Krótko pisząc: kraj żyje mistrzostwami. W sklepach szalone promocje: telewizory sprzedawane półdarmo. Ze wszystkich zaniedbanych zaułków zniknęło błoto, zużyte od obrzucenia władz TVP, która nie raczyła wykupić praw do transmisji. Ci spośród telewizyjnych ekspertów piłkarskich, którzy nie siedzą w więzieniu, budują mistrzowską formę w zakresie Komentarza, Analizy, Przewidywań i Ogólnego Mędrkowania. W biurach rozmawia się tylko o Euro. Bardzo dynamicznie dotąd przebiegająca budowa autostrad wyraźnie zwolniła, bo pracownicy budów też bez przerwy debatują o Euro.

Emocje budzi szczególnie pierwszy mecz. Wiadomo – Niemcy. Historia tych pojedynków ciągnie się już od Cedyni. O ile w czasach miecza i łuku zdarzało się nam odnosić piękne zwycięstwa, o tyle od momentu przeniesienia rywalizacji na grunt pokojowy (mówiąc precyzyjnie – na murawę), nie wygraliśmy ani raz. Co prawda nie mogę z czystym sumieniem nazwać się „kibicem piłki nożnej” (bo na stadionie byłem raz w życiu, lecz nie na meczu, tylko zobaczyć, jaka ładna trawa tam rośnie), ale – do diaska – też chciałbym, żeby chłopaki wygrali. Wszak grają z Orłem na koszulce, w biało-czerwonych barwach… no i ten przeciwnik. Panowie, postarajcie się, dobrze?

Kiedy kilka dni temu rozmawiałem ze znajomym zagorzałym kibicem, ten wypowiedział znamienne słowa: „Tylko piłka, stary, tylko piłka. Te wszystkie Małysze, Kubice i inne Radwańskie to wszystko wydarzenia przejściowe – zaczęło się i skończy. Albo polityka – jak długo można się emocjonować Kaczorem i Donaldem? A piłka jest wieczna. Nie ma alternatywy dla piłki.” Zadumałem się. Nie ma alternatywy dla piłki?

Czym jest alternatywa, celnie tłumaczy stary kawał, w którym Jaś pyta swego ojca: „Tato, a co to jest alternatywa?„. Na co ojciec udziela mu wykładu: „Widzisz synu, wyobraź sobie, że chcesz hodować kury. Budujesz kurnik i hodujesz… Masz już tych kur dziesiątki tysięcy, ale wtedy przychodzi powódź i wszystkie kury się topią.„. Jasiu na to: „Rozumiem, tato, ale co to jest ta alternatywa?„. Ojciec odpowiada: „Alternatywa, synu, to kaczki.

Gdybym był naiwny, mógłbym przekonywać, że jest alternatywa dla poczciwej „kopanej”. Załóżmy na chwilę, że jestem naiwny. Więc, proszę Państwa, alternatywa to snooker. Sport bardzo przecież podobny do piłki nożnej. Plac gry też jest zielony z białymi liniami. W grze uczestniczą 22 kolorowe obiekty, pojawiają się również elementy drewniane (ten surowiec spotykany jest też na boiskach piłkarskich). Jest także sędzia, a nieczyste zagranie nosi nazwę „faul”. Z drugiej strony to sport zupełnie od piłki różny. Bo gracze nie kopią się po nogach, nie bawią się w pożal-się-Boże aktorów, nie plują i nie wyrażają swoich opinii w języku powszechnie uznanym za obraźliwy.

Snooker jest elegancki, reguły są jasne, a sędziowie mylą się rzadko.  Muszka to obowiązkowy element stroju, a najbardziej emocjonalną reakcją na nieudane zagranie jest ciche szepnięcie: „ojej, doprawdy!”. W tym czasie rywal, który uprzednio uroczo siorbał markową wodę z wysokiej szklanki, delikatnie unosi brwi i z angielską flegmą podchodzi do stołu. Jakie to piękne! A jeżeli ktoś twierdzi, że snooker jest nudny, to proszę obejrzeć na przykład co potrafi zrobić przy stole Ronnie O’Sullivan, mistrz świata. To jest biegunowe przeciwieństwo nudy.

Wiem, wiem. Bredzę. Teraz będę szczery. Horrendalnie żałuję, ale nikogo jeszcze nie udało mi się przekonać, że snooker to prawdziwie wyczesany sport. Prawda jest bowiem taka, że dla piłki nożnej nie ma alternatywy, i jest to prawda ogólnoświatowa. Co by miało ową alternatywą być? Amerykański football? Bądźmy poważni! Te prymitywne zmagania obijających się o siebie troglodytów w śmiesznych wdziankach, w pogoni za jajem? Albo Formuła 1? Toż to żaden sport – to tylko zmagania koncernów samochodowych, w których narzędziem jest technologia i miliony dolarów. To już curling jest ciekawszy (to taki sport, w którym grupa dziwaków z miotłami ugania się po lodzie za granitowym czajnikiem). Znów powrócę do słów, które napisałem dwa lata temu: „[…]w racjonalny sposób nie można wytłumaczyć faktu, że futbol tak porywa i emocjonuje miliony (miliardy?) ludzi na całym świecie„. Lecz po co tłumaczyć, po co szukać uzasadnień? Kibicowi nie są one potrzebne. Jemu chodzi tylko o jedno: żeby nasi wygrali. Żeby skopali rywalom odwrotne strony i by udowodnili Europie i światu, że to my… my jesteśmy najlepsi!